Wbrew zapewnieniom dyrekcji składowiska WIPP, problem wybuchów w podziemiach jest ogromnym problemem. W kwietniu br ekipa zeszła do poziomu 7, ale okazało się , ze promieniowanie na tym poziomie jest tak duże, ze zagraża życiu ludzi. Dalsze wiec czynności przejęły roboty. Po miesiącu znaleziono [przyczynę.
Okazało się, ze wszystkiemu jest winien …. “koci żwirek”.
Nie żartuję. Materiały radioaktywne, będące pochodnymi związków azotowych pochodzących z Los Alamos były ciekłe, więc żeby zabezpieczyć się przed wyciekami wlewano je do pojemników wypełnionych “kocim żwirkiem” ale nie tym nam znanym – betonitowym czy zeolitowym. Tamten żwirek jest wykonany ze zboża (pszenica lub kukurydza). Po wyschnięciu pojemniki z tą zawartością stały się “brudną bombą” ( a czy jest czysta bomba? Przypomniała mi się wypowiedź któregoś z prezydentów USA który określił bombę “N” jako czystą – zabijała ludzi nie niszcząc struktury przemysłowej i mieszkalnej miast. Jakież to praktyczne).
Wystarczyła elektrostatyczna iskra i wszystko zaczęło wybuchać.
Oczywiście, zawsze można przekuć klęskę w zwycięstwo. autor wypowiedzi wychwala WIPP. że tylko odrobina radioaktywności się wydostała, ze zagrożenie jest tylko na poziomie 7. Że to był pierwszy wypadek od 15 lat i nie został uznany za incydent nuklearny, więc świadczy to o doskonałości pomysłu. Ale tak naprawdę. gdyby nie było broni nuklearnej i elektrowni jądrowych, nie było by takich przechowalni.
Żródło:http://www.forbes.com/sites/jamesconca/2014/05/10/nuclear-waste-leak-traced-to-kitty-litter/